Odchudzanie

Nie da się ukryć, że przez ostatnie 15 lat "nałapałam" kilogramów. Nigdy nie przepadałam za aktywnością fizyczną, siedząca praca i  zbyt duża ilość węglowodanów w posiłkach zrobiła swoje. Ja po prostu kocham jeść. Nie to, że żrę bez opamiętania, opychając się bez względu na efekty, ale nie potrafię sobie odmówić tego co lubię. Dodatkowo jestem osobą, która nie widząc rezultatów natychmiast, szybko się zniechęca. Dlatego wszelkie moje próby przechodzenia na dietę prędzej czy później kończyły się fiaskiem. Co oczywiście nie znaczy, że nie próbowałam. Po pierwsze, kupiłam parowar (więcej o nim napiszę w dziale Wyposażenie). Przez miesiąc twardo jadałam pierś z kury na parze, rybę na parze, warzywa na parze. Bardzo smaczne i zdrowe, ale po miesiącu na myśl o kurzym cycku na parze dostawałam mdłości. Odpuściłam, choć efekt był - 5 kg mniej. Parowara nadal używam, choć już nie tak intensywnie.

Potem ktoś mi powiedział o zasadzie, aby ostatni posiłek zjadać przed 18.00. Faktycznie, waga zaczęła spadać w dół, jednak zasadę dało się stosować, dopóki mogłam wychodzić z pracy o 16.00. Jak zaczęłam wychodzić o 18.00 i docierać do domu o 19.30 głodna jak pies (bo lunch był o 13.00), skończył się Dzień Dziecka.

Następnie był krótki epizod z dietą Dukane'a. Wprawdzie od początku miałam pewne wątpliwości, ale jak ten leming poszłam za stadem. Wątpliwości dotyczyły wpływu takiej ilości białka na organy wewnętrzne, zwłaszcza nerki. No ale ponoć wyniki badań mówiły, że nic takiego, absolutnie. Intuicja miała rację. Po 10 dniach tzw. fazy pierwszej zaczęłam odczuwać dolegliwości wątroby i nerek. Wytrzymałam jeszcze niespełna dwa tygodnie fazy II - i wyjechałam na kilka dni do Włoch, gdzie bycie na diecie byłoby grzechem. Po powrocie już do Dukana nie wróciłam. Przez tydzień fazy I zrzuciłam 3 kg.

Jednak wiek, nieodpowiednia dieta, brak aktywności fizycznej i nadwaga to prosta droga do cukrzycy. Dużo się o tym mówi, ale większość z nas uważa, że to przytrafia się innym. Ja np. nie jadłam dużo słodyczy, ale za to byłam wprost uzależniona od produktów skrobiowych: naleśniki, kluski, makarony, itp. Makarony w różnej formie jadałam nawet 5 razy w tygodniu. Do tego dużo warzyw, surówki, owoce, ale skrobia przeważała.

W ubiegłym roku trafiłam do cudownej, mądrej pani doc. Zaczęła od wysłania mnie na dużo różnych badań, w tym na test obciążeniowy glukozą, który potwierdził jej podejrzenia. Okazało się, że stoję właśnie w blokach startowych do cukrzycy. Mam tzw. hiperinsulinemię, albo inaczej mówiąc insulinooporność. Organizm jest odporny na insulinę, którą sam wytwarza. A ponieważ potrzebuje jej do "przerobienia" węglowodanów dostarczonych z posiłkiem, wytwarza jej coraz więcej. Wysepki w trzustce zużywają się i z czasem przestają produkować insulinę = cukrzyca. Nadmiar insuliny w organizmie nie pozostaje bez negatywnego wpływu. Insulinooporność rozwala również gospodarkę hormonalną. Słowem - krajobraz po wojnie. Nie mówiąc o tym, że mając tak zaburzoną gospodarkę węglowodanową nie miałam nijak szansy schudnąć, raczej groziło mi dalsze przybieranie. Trafiłam z kolei do endokrynologa, który ustawił mi leki oraz zalecił bezwzględną zmianę nawyków żywieniowych. I tak wyeliminowałam jasne pieczywo, makaron i kluchy z pszennej mąki, ziemniaki, gotowaną marchew, ograniczyłam słodycze. W ciągu pierwszych 4 miesięcy schudłam 10 kg. Dwa rozmiary ciuchów.

Wiem, że powinnam zwiększyć aktywność fizyczną i bardziej przykładać się do diety. Mimo to wyniki po roku mam o niebo lepsze. To też boleśnie mi uświadomiło, że cukrzyca może się przytrafić również mi, a jej boję się panicznie.

 

Skomentuj Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.