Babina z nabiałem, czyli lokalny bazarek

Po Sezonowej Akcji Zakupowej 6, która eksplorowała bazarek na Wiatraku, dostałam zajawki na takie zakupy 😉 Od prawie 14 lat mieszkam w okolicy jednego ze starszych warszawskich bazarków, ale bywałam na nim baaardzo rzadko. Od trzech weekendów, w sobotni poranek, zaopatrzona w dwie lub trzy siatki zanurzam się w fascynującej krainie płodów rolnych prosto od chłopa. Sam bazarek, na rogu Wałbrzyskiej i Puławskiej ma swoją nieformalną forpocztę (lub ariergardę, zależy od której strony się przybywa) w postaci różnej wielkości kramów, kramików i po prostu siateczek, które usytuowały się wzdłuż ocienionego starymi drzewami nieużytku wzdłuż Puławskiej. To tu właśnie stoi sympatyczna starsza pani z nabiałem oraz warzywami z własnej grządki - dziś kupiłam u niej twarożek domowej roboty, śmietanę i mleko na zsiadłe. Mleko aż kremowe od tłuszczu, śmietana pyszna, gęsta, lekko kwaśna. Jak u babci 🙂 . Do tego pierwsze gruntowe pomidory - na tyle gnomowate, że nie ma szansy, żeby były pryskane i z giełdy 😀 Ruszam dalej. Pan z warzywami - kwiaty cukinii, obok całe skrzynki młodziutkiej żółtej i zielonej - wyglądają jak małe cygara albo zeppeliny. Ma też skrzynkę papierówek (szarlotka...)  Obok staruszek - trochę fasolki, pęczki majeranku i mięty, młoda czerwona cebulka. Starsza pani z dwoma bukiecikami hortensji. Para z jajkami - kupione w u nich przy pierwszej wizycie 10 sztuk pożarłam w 2 dni - duże, o intensywnie żółtych żółtkach - mniam.  I tak idąc sobie powolutku kupiłam jeszcze pęczek marchwi, kilka jabłek Genewa (pyszne), i dotarłam do samego bazarku. Zaraz na początku obowiązkowa wizyta w sklepiku sympatycznej polsko-syryjskiej pary - arabskie sery (labna w kulkach, w oliwie...), kawa z kardamonem, irańska herbata. Krótka wymiana uprzejmości w ramach ćwiczeń praktycznych z arabskiego i ruszam dalej. Bo dalej stoi pan z chlebem. Jest tylko dwa dni w tygodniu, ma znakomite pieczywo, w tym wielkie, okrągłe bochny o grubej, chrupiącej skórce. I rogaliki z miodem i sezamem, chałki, chleb żytni (dziś mnie ubawił twierdząc, że to chleb bezglutenowy). I tak sobie meandrowałam przez godzinkę, tu kupując wiśnie, tam czarne pomidory. Za wszystko zapłaciłam połowę tego, co w zwyczajowym miejscu zakupów, czyli w warzywniaku u zdziercy, a przyjemność niewspółmierna 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.