Śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, kolację oddaj wrogowi [przysłowie chińskie]

Jadacie? Mam na myśli takie porządne, codzienne śniadanie?

Wiele lat temu usłyszałam w radiu, że niejedzenie śniadań może powodować wrzody żołądka i wywarło to na mnie takie wrażenie, że poza ekstremalnymi przypadkami (samolot bladym świtem albo badania laboratoryjne) w zasadzie nie zdarzyło mi się odpuścić porannego posiłku.

Pamiętam pobyt w Paryżu, na początku lat 90-tych i pierwsze zetknięcie ze śniadaniem kontynentalnym. Święte oburzenie całej wycieczki, że nas żabojady głodzą, bo dali dżemik i rogaliki i jak my się mamy tym najeść?!!! 😀

Dziś pewnie to już nikogo nie zdziwi, jeździmy po świecie i trochę się otrzaskaliśmy. Włosi zadowalają się rogalikiem lub ciastkiem i cappuccino, Francuzi croissantem, dżemem i kawą, tradycyjne angielskie śniadanie wystarcza do kolacji (owsianka, jajka, bekon, kiełbaski, tosty, pieczony pomidor, black pudding (kaszanka), white pudding (coś a'la pasztetowa), fasolka, smażone grzyby i kawa lub herbata), a Amerykanie pochłaniają płatki z mlekiem, bekon i naleśniki z syropem.

W Polsce tradycyjne kanapki, parówki i jajecznicę wypierają płatki z mlekiem lub szybka kawa zamiast. A szkoda.

Śniadanie jest ważne, bo "ustawia" nam dzień. Pomaga rozruszać przemianę materii, dostarcza paliwa do rozruchu organizmu po nocy. Posiłek zjedzony niedługo po przebudzeniu pomaga unikać skoków poziomu cukru, a co za tym idzie nieprawidłowego poziomu insuliny, ataków głodu przez cały dzień, pojadania. Lepiej nam się myśli i efektywniej pracuje.

Przygotowanie śniadania w dzień powszedni nie musi być katorgą. Omlet z dwóch jaj z ziołami, pomidor i kawa - danie, które można przygotować w 10 min. Owsianka z dodatkiem bakalii lub owoców - 10 min. Lekka sałatka z tuńczyka wymieszanego z posiekanym korniszonem i jajkiem ugotowanym na twardo - 10 min.

Zdecydowanie należy odpuścić sobie wszelkie płatki śniadaniowe - zwłaszcza te słodzone (w 40-50%  składają się z cukru!!!), parówki, czy gotowe półprodukty śniadaniowe (z torebki lub pudełka, do zalania wrzątkiem).

Lubię celebrować śniadania w dni wolne. Kilka plasterków dobrego sera, jakaś fajna wędlina, mnóstwo warzyw, kiełki, chleb skropiony oliwą i opieczony w piekarniku na chrupko, kawa; powoli, niespiesznie, ciesząc się celebrowaniem tej chwili. Albo jajecznica, micha pomidorów ze szczypiorkiem i śmietaną, świeży chleb. Albo domowa wersja śniadania angielskiego 🙂

Macie swoje ulubione potrawy śniadaniowe? Marzy mi się galeria pomysłów 😉

engDomowa wersja śniadania angielskiego (kiełbaski wieprzowe, bekon, fasolka w sosie pomidorowym, jajko sadzone, rzodkiewka, świeży chleb, kawa)

sniadaniPokłosie szaleństwa na włoskim targu 🙂 śniadanie toskańskie (ser taleggio, pecorino fresco, kiełbasa z truflami, pomidory, sałata rzymska, chleb skropiony oliwą czosnkową i opieczony w piekarniku, espresso)

Zdołowana zimową aurą doczekałam w końcu straganów uginających się pod stosami truskawek, szparagów (ech, szkoda że są tak krótko), kwiatów cukinii i innych cudowności, które efemerycznie pojawiają się tylko na chwilę. Zachęcam wszystkich do próbowania, korzystania, szukania przepisów i samodzielnego tworzenia nowych 🙂

Kwiaty cukinii nie są u nas jeszcze zbyt popularne, ale można je dostać w niektórych warzywniakach. Nadziane kawałeczkiem mozzarelli lub odrobiną ricotty (lub innego serka twarogowego, również smakowego), zanurzone w gęstym cieście naleśnikowym i usmażone na złoto są wyśmienitą kolacją, przystawką lub przekąską.

Szparagi, gotowane lub pieczone, w postaci zupy, elementu sałatki lub sosu do makaronu to rozkosz dla podniebienia. Niestety, kiepsko znoszą mrożenie, więc trzeba korzystać z nich teraz, gdy są świeże i jędrne.

Zachęcam też do sięgnięcia po mniej znane warzywa, np. kapustę pak choi, delikatną i chrupiącą.

szparag pak

Wczoraj wzięłam udział w dwóch świetnych wydarzeniach. W siedzibie Agory odbyła się IV edycja Food Blogger Fest. Cała seria spotkań, wystąpień i warsztatów, śmietanka blogerów i fantastyczna atmosfera. Pełne humoru porady Piotra Ogińskiego, jak radzić sobie z hejtem, inspirująca historia Opolskiej Blogosfery, Tasteaway.pl - chapeu bas! Niestety, z bólem serca musiałam wyjść o 14, ponieważ już wcześniej zapisałam się na warsztaty organizowane przez Slow Food Youth Warszawa i Marco Ghia - Przyrządzanie lodów i gofrów 🙂 O rany... (tu westchnienie tęsknoty 🙂  )

W trakcie warsztatów przygotowaliśmy trzy rodzaje lodów - truskawkowe z bazylią, z selera naciowego i marchewkowe. Matko... lody z selera naciowego przebiły mojego dotychczasowego faworyta, czyli sorbet z pieczonego ananasa i bazylii 🙂

Gofry - dwa rodzaje na słodko - z żurawiną duszoną w maśle z odrobiną rumu oraz pomarańczowe z rabarbarem pieczonym z zielonym pieprzem. I wytrawne - niewiarygodne - z młodą pokrzywą duszoną na oliwie z ziarnem sezamu, posmarowane kozim serem z imbirem.

Zdjęć nie mam, ponieważ nie było czasu 🙂 W sobotę lecę na Biobazar po pokrzywę!

Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że asortyment osiedlowych warzywniaków zaczął w końcu wychodzić poza marchewkę&co i w celu nabycia nieco bardziej wymyślnych składników nie trzeba już prowadzić poszukiwań godnych zaginionego drona. W moim mokotowskim zieleniaku można już kupić nawet takie cudeńka jak dynia piżmowa, jarmuż i topinambury. Dziś trzy słowa o tym trzecim, bo chociaż kiedyś w Polsce był bardzo popularny, dziś nieco zszedł do podziemia i postrzega się go raczej jako dziwactwo językowe, niż całkiem smaczną roślinę.

A oto i nasz bohater: topin

Nieco "niewyględny" i może nasuwać rozmaite skojarzenia 😉

Topinambur - inaczej słonecznik bulwiasty, w Polsce uprawiany już w XVIII w. Jest źródłem inuliny i wielu mikro- i makroelementów, ma niski indeks glikemiczny, zawiera dużo wit. C. W sieci można znaleźć wiele przepisów wykorzystujących topinambur. Ugotowany w smaku jest czymś pomiędzy gotowaną pietruszką a gotowanym selerem, lekko orzechowy.

Ps. Parę lat temu przytargałam z Londynu dynię piżmową :), bo w Polsce w zasadzie nie można było jej kupić. Do dziś na widok tych dyń przypomina mi się fantastycznie zaopatrzony bazarek w Croydon.

Czas reaktywować bloga, bo czas ucieka, a dużo się dzieje. Krok za krokiem docieram do finiszu studiów podyplomowych. Jeszcze dwa i pół zjazdu, drugi egzamin i oto poradnictwo dietetyczne będzie w małym palcu 😉

Po latach podchodów spełniłam w końcu jedno z największych marzeń i nabyłam Kitchen Aida. I wiecie co? ŻAŁUJĘ. Żałuję jak cholera, że byłam taka głupia i zwlekałam tyle czasu. Kocham mojego Kiciusia 🙂 Na razie pełna euforia i robienie mufinek o 7 rano 🙂 Jest piękny, elegancki i bezbłędnie pracuje. Marzenia trzeba spełniać, nie zwlekać, nie czekać nie wiadomo na co. Raz się żyje!

muflony

 

Eksperyment mleczarski zwieńczony sukcesem! Hodowałam jogurt probiotyczny i kefir, w planach jeszcze jogurt naturalny. Różnią się wykorzystanymi szczepami bakterii. Liofilizowane szczepy Danisco kupiłam w firmie Agrovis.

Jogurt probiotyczny

Bakterie ze szczepów: Streptococcus thermophilus, Lactobacillus bulgaricus, Lactobacillus acidophilus, Bifidobacterium lactis

Mleko 2% przegotowane, ostudzone do temp. ok. 43-45 stopni C. Powinno stać w cieple 16-24 h przed schłodzeniem, u mnie stało trochę krócej. Efekt: bardzo delikatny, gęsty, lekko glutowaty jogurt, o jednorodnym skrzepie. Następnym razem faktycznie pozwolę mu odstać te przepisowe 24 h w cieple, bo mam wrażenie, że jest trochę... niedojrzały. Ale smaczny 🙂

Kefir

Grzybki kefirowe (zawierające drożdże kefirowe i Leuconostoc subsp.), Lactococcus lactis subsp., Streprococcus thermophilus, Lactobacillus acidophilus

Mleko 2% przegotowane, ostudzone do temp. ok. 26 stopni C. Bardzo szybko wytworzył się ładny, stabilny skrzep. Zgodnie z przepisem noc spędził w lodówce. W smaku kwaskowaty, nieco mniej niż kefir sklepowy, gęsty i orzeźwiający.

 

Mleko pasteryzowane, mleko w proszku odtłuszczone, żelatyna, guma guar, syrop glukozowo-fruktozowy, barwnik identyczny z naturalnym, żywe kultury bakterii, śladowa zawartość owoców, jeśli w ogóle, etc. To i cała lista innych to składniki przeciętnego jogurtu, który można kupić w sklepie. Dobry jogurt powinien mieć DWA: mleko i bakterie. Finito.

Gadałam kiedyś z taksówkarzem, którego znajomi próbowali produkować własny jogurt. Nabyli więc jogurty kilku firm i próbowali wyhodować z nich własny. Ponoć tylko z Bakomy coś wyrosło. Opowieść z trzeciej ręki, ale generalnie potwierdzająca słuchy dochodzące mnie o zawartości kubeczków innych firm, zwłaszcza tej największej.

W związku z tym po krótkim researchu w internecie nabyłam liofilizowane szczepy jogurtowe i kefirowe, i właśnie rozpoczynam własną hodowlę 🙂 O wynikach poinformuję gdy (i o ile) coś wyrośnie.

Nieustająco zachęcam do wnikliwego czytania oraz krytycznego podejścia do składu produktowego.

Zamknijcie oczy i przypomnijcie sobie ukochaną potrawę waszego dzieciństwa. Jadacie czasem jeszcze?

Moje dzieciństwo przypadło na drugą połowę lat 70-tych i początek 80-tych. Niby w sklepach wiało pustką, ale z drugiej strony jakoś nie przypominam sobie, żeby brakowało podstawowych artykułów. Za to w jogurcie były całe truskawki, mleko pięknie się zsiadało, a szynka pachniała i smakowała jak szynka.

Jako mieszczuch często spędzałam weekendy, ferie lub wakacje u babci na wsi. Babcia, zarobiona jak wół, nie miała czasu na kulinarne rozpuszczanie wnuków, więc człowiek spędzał pół dnia na wielkiej pajdzie chleba ze śmietaną i cukrem oraz na tym co pożarł prosto z grządki, a wieczorem dopychał się chlebem i ciepłym mlekiem prosto od krowy. Albo babcia przyrządzała coś na szybko z produktów będących w zasięgu ręki. I chociaż zdarzyło mi się jeść w dwugwiazdkowej restauracji Michelina w Amsterdamie, w paru dobrych restauracjach w Polsce, to jakoś zawsze lepiej pamiętam babciną jajecznicę, duszone kartofle czy podpłomyki.

Dziadek już nie żyje, babcia jest na zasłużonej emeryturze, a ja nie mogę odżałować produktów z ich gospodarstwa, którym dzisiejsze "eko", "bio" i inne "organiki" mogłyby zaledwie buty czyścić. Mleko, śmietana, twaróg, jaja, mięso, wędliny, które wędził dziadek, warzywa i owoce, mąka, kasze... Chleb z niedalekiej piekarni, w wielkich okrągłych bochnach. Potrawy gotowane na kuchni opalanej węglem i drewnem, wiele godzin w niskiej temperaturze, o intensywnym smaku i aromacie, których nie da się osiągnąć na gazie czy płycie elektrycznej. I choć dzisiejszy dietetyk na widok listy składników rwałby sobie włosy z głowy garściami (ech, te tłuszcze nasycone...), to i tak zawsze będzie mi za nimi tęskno...

Po przepis na jajecznicę na zielonych pomidorach, szalenie niezdrową i obłędnie dobrą, zapraszam do działu Przepisy 🙂

 

Dziś ani o gotowaniu, ani o podróżach. Dokładnie tydzień temu, wracając od weta z kocicą, pod jednym z sąsiednich bloków zobaczyłam kota. W zasadzie resztki kota. Skóra i kości obleczone liniejącym, wyrudziałym futrem, zaklejony ropą pyszczek, apatycznie siedział pod blokiem. Dał się pogłaskać. Pobiegłam do domu, zostawiłam kocicę, złapałam transporter i biegiem z powrotem. Kota nie było. Wróciłam następnego dnia, namierzyłam karmicielkę, potem drugą, koniec końców udało mi się kota złapać i zawieźć do weta. Niestety, test na choroby wirusowe, a wyniki krwi następnego dnia nie pozostawiły złudzeń, że jedyne co można dla Frania zrobić, to pomóc mu odejść. Zasnął spokojnie 7 października.

Karmicielka powiedziała mi: Paaani, ten kotek to już dawno tak choruje, ale co ja mogę. Franio żył przez wiele lat w pustostanie na osiedlu, potem, gdy poczuł się źle, przeniósł się do piwnicy w bloku - szukał pomocy. Ludzie zawiedli. Codziennie mijali cierpiącego w milczeniu kota i nikt mu nie pomógł. Jakby był niewidzialny. Bo praca, bo dzieci, bo zakupy, bo to tylko kot... A on tam siedział, miesiąc za miesiącem i czekał na pomoc.

Płakałam nad Franiem, a z drugiej strony czułam gniew. Na los, na franiowego pecha, a przede wszystkim na ludzką obojętność. Jesteśmy najmniej udanym projektem Matki Natury.

Franio

Franio

 

 

 

W tym roku zaszalałam słoikowo. Do tej pory tylko raz robiłam przetwory, sos pomidorowy i kabaczki w marynacie. Zwłaszcza sos był świetny. Tym razem poszłam na całość - wyprodukowałam ok. 80 słoików. Dwa rodzaje truskawek w żelu. Jedne w wersji bazowej przyprawiałam już po nałożeniu do słoików - goździkami, balsamico, pieprzem syczuańskim. Drugie, też w żelu, zrobiłam z anyżem gwiazdkowym. Czereśnie z wanilią. Wiśnie w żelu. Morele z goździkami i pieprzem syczuańskim. Mus z czarnej porzeczki. Galaretki: z malin i z czerwonych porzeczek. Konfitura z cytryn. Konfitura z gruszek. Sos pomidorowy.

Mus z czarnej porzeczki idealnie pasuje do domowego budyniu, morele - jako nadzienie do prostej, klasycznej włoskiej crostaty. Konfitury gruszkowe i galaretka z porzeczki - do serów. Truskawki nie wiem, bo zanim znalazłam im parę, zeżarłam całą zawartość słoika łyżeczką. Nad resztą pomyślę. Roboty przy tym mnóstwo, ale satysfakcja naprawdę duża. Może uda mi się jeszcze zrobić konfitury z gruszek Williamsa, są pyszne, ale trudno je dostać. Przepis na konfitury z gruszek klaps wrzuciłam do działu Przepisy, zachęcam do zrobienia, naprawdę nie są trudne, ale pyszne i pachnące.